Sprężyno życia, wielowładny Brzuchu,
Co ziemię całą utrzymujesz w ruchu,
Tobie, któremu hołdują i trony,
Brzmią moje strony.
Skroń się odchmurza olimpskiego pana,
Gdy piękna Hebe, ugiąwszy kolana,
Boską prawicą leje ci nektary
Z Wulkana czary.
W obliczu twoim równymi są ludzie:
Ubogi wieśniak w pochylonej budzie,
Mocarz, przed którym sto narodów klęka,
Ciebie się lęka;
Na twe rozkazy uniża się pycha;
Tyś jednym z celów dobrego jest mnicha:
Nieraz on wspomni nawet przy ołtarzu
O refektarzu.
Ojcze przemysłu, ojcze twórczej pracy,
Daremnie z tobą walczyć chcą próżniacy:
Leniwa ręka, skoro głód dokuczy,
Robić się uczy!
Na próżno miłość, gdy żołądek pusty,
Koralowymi odzywa się usty:
Kupido zimny i Cypryda niema,
Skoro jeść nie ma.
Kiedy poecie żołądek się ścieśni,
Stygnie w nim zapał, przerywa swe pieśni
I z uniesieniem za kawał pieczeni
Dramę zamieni.
Niechże o tobie w boju Mars zapomni,
Rzucą oręże rycerze niezłomni,
Złotu i twardej niedostępny stali
Mur się obali.
Dyjanna srebrne rozprzęga już konie,
Puszcza dzień w nocnej ukryty zasłonie,
Twój rozkaz płoszy sen z leniwych powiek,
Budzi się człowiek.
Huczą siekiery, upadają dęby,
Krew ofiar płynie, dym wije się w kłęby
I przemyślnego genijusz kucharza
Potrawy stwarza.
Ciągłym o tobie staraniem zajęty
Poci się rolnik, pracuje z bydlęty.
Tobie wybite silnym cepem ziarna
Trą ostre żarna.
Z twego natchnienia młoty iskry sypią,
Chrupią nożyce i podeszwy skrzypią,
Warczy kołowrót, sprzeczne śruby piszczą
I heble świszczą,
Wietrak się kręci, prędkie szumią młyny,
Wrą kotły, płoną rozległe kominy,
Goreją piece, kołacz się rumieni,
Garnek szepleni.
Tobie w haraczu od kolebki świata,
Gdzie Indus płynie, Nil żyzny i Plata,
Pławią ogromne przez ocean nawt
Drogie przyprawy.
Tobie puncz tworzy i chłodzące lody,
Jakich nie miały Pelejowe gody.
Pieni kakao i leje karmelki
Lessel nasz wielki.
Czy Rozengarta smakuję pierogi,
Których zazdrościć mogą nam i bogi,
Czy li pieniste rozlewam szampany,
Tyś wspominany.
Tyś kęsy dzielił z bogami ofiarne:
Tobie polewki Spartan warzył czarne,
A żarłok Tybru na złotym obrusie
Niósł móżdżki strusie.
Gdy kartę dziejów odwrócę zbutwiałą,
Widzę Lukullów służących ci z chwałą,
Dziś ku czci większej przyjaźń chowa ścisłą
Sekwana z Wisłą.
Miejski pasibrzuch teraz już nie schudnie,
Nie ranek tylko — wieczór i południe,
Wzywa go usty restauratora
Każdego dnia pora.
Schnie gach z miłości, błagając nieczułą,
Mędrzec nad księgą, skąpiec nad szkatułą,
Kiedy dwaj głupcy westfalską kiełbasą,
Śmiejąc się, pasą.
Wśrzód zgiełku miasta i w ustroniu wioski,
Kiedy ty łakniesz — głuche rządzą troski,
Gdyś syt — swoboda i wesołość pusta
Otwiera usta.
Powszechne prawo twoje i potęga
Od możnej Zemli do Nigrytów sięga;
Dzikie i światłe narody na globie
Podległe tobie.
Tobiem poświęcił język mój i zęby,
Służyć ci — mojej rozkoszą jest gęby:
Miło jej: czyli parzy się, czy dmucha,
Byle dla Brzucha.